niedziela, 25 kwietnia 2021

Nie przyszło pismo, że jest sezon letni. Morświn – Rewolucjaaa!

Nie będzie tu regularnego opisywania ani interpretowania. Ot, garść myśli.


Pamiętam, że w czasach kiedy o Świetlikach zaczynało być głośno, pojawiały się głosy, że zespół nawiązuje do praktyk bitników, którzy prezentowali swoją poezję w klubach, z towarzyszeniem muzyki. I o ile w odniesieniu do wiekowego już dziś (hyhy) zespołu wydawało mi się to średnio trafne, o tyle w przypadku Morświna porównanie takie może okazać się bardziej uzasadnione. Przy czym od razu zaznaczam: rola muzyki na Rewolucjiii jest dalece bardziej istotna. Nie da się jej sprowadzić do rangi samego akompaniamentu.

Morświn komunikuje sprawy ze swojej perspektywy. Jest szorstki, wcale się nie stara żeby było miło i ładnie. Dźwiękami emanuje szczodrze, ale na swoich zasadach i w tempie własnego, spokojnego i głębokiego, oddechu. Może dlatego mam wrażenie, że R-aaa nie do końca zalicza się do efektów owej „wzmożonej aktywności przed końcem wszelkiej aktywności” - „miliona płyt, miliona książek”, o których mowa w utworze Tyk, tyk. Kontakt z taką muzyką, na którą składają się naturalne, niewymuszone, w pewnym sensie osobne wypowiedzi grających, jest czymś niebywale odświeżającym. Nie staramy się za bardzo, ale wychodzi nam głębia – to jest naprawdę super.

Paleta barw na płycie jest określona, lecz mimo to powstaje niezwykle bogata w faktury i niuanse rzeczywistość. Morświn operuje dźwiękiem subtelnie, w sposób bardzo wyrafinowany. Szczególnie piękne momenty pojawiają się na chwilę, by prędko ulecieć, tak jak partia olkuskich garnków czy głos RB. Nie ma męczących powtórzeń czy irytujących pętli. Są za to skojarzenia i obrazy: m.in. sąsiad z wiertarką, hinduskie Love Supreme (kiedyś wszystko kojarzyło mi się z Summertime, ostatnio wszystko z A Love Supreme), ustaw stery wprost na serce słońca... Słysząc muzykę Mowy nienawiści od razu przenoszę się w Dolinę Issy Konwickiego. Z drugiej strony „baba” w tym utworze przemawia dla mnie tonem PADa!

Słowa utworów pochodzą w większości z książki Ale o co ci chodzi? Świetlickiego (choć z Nieufa został właściwie tylko tytuł). Ciekawa sprawa, bo wiersze z tego tomu zapamiętałem jako krótkie teksty o konkretnych, często nieładnych i niemiłych sprawach. Wartością całości - oprócz siły poszczególnych fraz - wydawało mi się to, jak ironicznie odnoszą się one do rzeczywistości. Tak jakby poza słowami intelektualna gra z czytelnikiem opierała się głównie na dość gorzkim humorze - co jest w gruncie rzeczy niezłą strategią i jakoś podnosi na duchu (Gowin sam w Nowym Jorku!). Ale Morświn inaczej prezentuje te teksty. Buduje dla nich inną scenerię, a być może penetruje też to, co w nich przemilczane, co kryje się w cieniu.

Szczególnie odnosi się to do utworu tytułowego. Nie wiem co prawda skąd wziął się tekst Rewolucjiii (ups!), ale ta kolażowa całość rozrasta się, kulminuje, faluje, przywołuje obrazy i skojarzenia dźwiękowe z różnych czasów i przestrzeni, a przy tym wciąga słuchacza w osobliwą grę wyobraźni. Powstaje tam przestrzeń penetrowana myślą, po której krąży się w uniesieniu, choć ze ściśniętym gardłem. Na szczęście zdarzają się też cieplejsze i jaśniejsze momenty, a „number nine, number nine” miga na końcu jak światło latarni. Chociaż…

Przyznam się na koniec, że nie spodziewałem się, że to będzie tak dobry, tak przejmujący album. Byłem niedowiarkiem. Małorzata Tekiel pokazała na co ją stać. Był to też mój pierwszy kontakt z Pauliną Owczarek. Szacunek dla pozostałych autorów dźwięków. A przy okazji kolejny raz okazuje się, że coś poznawane we fragmencie i z internetu, ma się nijak do płyty! Zwłaszcza jeśli ma ona jeszcze tak fajną okładkę (i wkładkę).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz