sobota, 14 września 2024

Napalm Death - czasem łatwiej o wiersz niż recenzję!


 Mocne, drewniane, basowe konstrukcje -
nabite ćwiekami, okute żelazem przesterów.
Formujemy je w czworobok
i spinamy łańcuchami blastów.

 Wszędzie możemy stanąć do bitwy
i wszędzie stajemy.
Nam nie zależy na pięknie czy zabawie,
lecz na morderczej skuteczności.

W starciu łomoczą morgenszterny,
huk giętej blachy i łamane kości,
warczą uderzające bełty.
A nasze przekonania
pieczętujemy krwią i potem.
Gotującą się w gardłach flegmą.

Nie zależy nam na pięknie,
lecz dostrzegamy je czasem -
w posępnym krajobrazie cierpienia,
w budzącej grozę pojemności świata.

My, husycki tabor zwyrodniałego hardcore punka,
nurzamy się w jego przestworach już od dziesięcioleci.


piątek, 19 lipca 2024

Mandala na dnie puszki z herbatą


Nie pamiętam kiedy poznałem ten obraz Rembrandta, ale prędko zaczął mi się kojarzyć ze Sławkiem Gołaszewskim.

Może i takie swobodne łączenie bytów nie jest uprawnione, ale z drugiej strony… mogłoby stać się elementem gry szklanych paciorków - tajemniczej sztuki uprawianej w Kastalii, wymyślonej przez Hermanna Hessego prowincji:

„Cokolwiek ludzkość w twórczych swoich epokach wydała w zakresie wiedzy, szczytnych myśli i dzieł sztuki, co późniejsze czasy uczonej refleksji sprowadziły do pojęć i uczyniły naszym dobrem intelektualnym, cały ów ogromny zasób duchowych wartości służy graczowi szklanych paciorków, który gra na nich tak, jak organista na organach, a instrument ten jest niewiarygodnie doskonały, manuały jego i pedały penetrują cały duchowy kosmos, liczba rejestrów jest niemal niezliczona i teoretycznie można by z pomocą tego instrumentu odtworzyć w grze intelektualną treść całego świata”.

Tyle o pełnej wersji gry. A my może zagramy w wersję podróżną, kieszonkową?

Rembrandt użył dębowej deski o wymiarach 28 na 34 centymetry. Farby mieszał i nakładał w roku 1632. (To mniej więcej wtedy, kiedy w Warszawie na króla wybierano Władysława IV i kiedy wojska cara Michała Romanowa stanęły pod Smoleńskiem). Efekt pracy Holendra przez lata funkcjonował pod tytułem „Medytującego filozofa” („Mediterende filosoof”). Nie sam tytuł jednak wywołał skojarzenie z Merlinem. Tu chodziło o – i słowo to wybitnie pasuje do omawianego obrazu – o całokształt.

Rembrandta łączy się ze sztuką światłocienia, z chiaroscuro, ale w tym konkretnym przypadku uwagę przykuwa też geometria. Oto światło wydobywa z ciemności okrąg przedzielony spiralnymi schodami. Widzimy tajemnicze wnętrze, w którym przenikają się różne przestrzenie. Świat za oknem i słońce odległe o 150 milionów kilometrów, którego blask oświetla filozofa. Blask paleniska, wydobywający z ciemności postać kobiety. Zacienione schody, którymi można wędrować do góry i na dół (ha!). Coś kryją też drzwiczki za plecami siedzącego mężczyzny. A zapewne wiele pozostaje niewidoczne w tych zakamarkach pełnych cieni i mroku.

Ton obrazu jest specyficzny i, no właśnie, przywodzi na myśl muzykę Asunty. Jej medytacyjne przestrzenie, gdzie łagodne, ciepłe dźwięki harmonium i klarnetu wydobywają z głębokiej ciszy rzeczy i znaczenia. Obraz Rembrandta zdaje się, podobnie jak pejzaże zespołu Sławka, wibrować ukrytymi tematami, krążącymi w nim wątkami. Był zresztą odczytywany w duchu tradycji hermetycznych, tak bliskich Gołaszewskiemu. Niektórzy nawet wyczuwają w osobliwym domu medytującego filozofa aromaty Wschodu, widzą mandalę, a są i tacy, którzy dostrzegają ukryty w niej symbol yin-yang.

Chyba nie potrzeba tu jednak nadmiernych dookreśleń, ani zbyt wielu słów. Choć fakt, że słowa Sławka – odczytywane lub odsłuchiwane z archiwalnych audycji – mogą stanowić wskazówki. Istotniejsze jest zanurzenie się w obrazie czy dźwięku. Bezpośrednie doświadczanie. Asunta jest bowiem jak napar z ziół, jak herbaciana esencja. Warto potrzymać na języku, a potem wypić. Otworzyć się na to, co może się wydarzyć. To, co oddały rośliny gorącej wodzie, to opowieść o pochodzeniu ziaren, o glebie, o słońcu, powietrzu i deszczu. Wiele świadomych i nieświadomych spraw się tutaj łączy. Takich, co były, są, a może i takich, które będą,

Mowa tu była o tytule, jaki przylgnął do obrazu Rembrandta. Bardzo pasuje on do tej pracy, nie jest jednak tytułem odautorskim. Obecnie przyjmuje się, że malarz zilustrował biblijną Księgę Tobiasza. Oto żyjący na wygnaniu Tobiasz - sprawiedliwy, lecz stary i ślepy. Bóg doświadczył go cierpieniem, podobnie jak Hioba. Oto jego żona Anna, która dba o męża, lecz czyni mu ciągle wyrzuty. Ma żal o drogę sprawiedliwego, która sprowadziła na nich biedę. A zwłaszcza wyrzuca mu, że wysłał syna z nieznajomym w niebezpieczną podróż do kraju Medów.

W podobnym ucisku jak Tobiasz znajduje się Sara, żyjąca w Medii, prześladowana przez Asmodeusza. Modli się z ufnością do Pana następującymi słowami. „To za rzecz pewną ma każdy, który cię chwali, iż żywot jego, jeśliby był w doświadczeniu, ukoronowany będzie, a jeśliby był w utrapieniu, wybawiony będzie, a jeśliby był w karaniu, ku miłosierdziu twemu przyjść mu wolno będzie. Nie kochasz się bowiem w naszym zatraceniu; bo po niepogodzie pogodę czynisz, a po płaczu i żałobie pociechę wlewasz. Niechże imię twoje, Boże izraelski, błogosławione będzie na wieki”.

I rzeczywiście, księga opowiada, jak posłany przez Boga archanioł Rafał przychodzi z pomocą wszystkim bohaterom tej niezwykłej historii. U Rembrandta Tobiasz/filozof medytuje jeszcze nad swym smutkiem, ale już za chwilę...

Zwiastunem odmiany na lepsze, a zarazem powrotu syna i szczęśliwego spotkania wszystkich wymienionych w domu Tobiasza, będzie jego pies. On pierwszy wrócił do domu, przybiegł i „jakby poseł przyszedłszy cieszył się kręcąc ogonem swoim”.

Sławek Gołaszewski, o czym wiedzą wszyscy miłośnicy jego tekstów i audycji, potrafił grać w szklane paciorki. Nie bał się zaskakującego łączenia z pozoru odległych kontekstów, więc też się nie bójmy. Zwłaszcza, gdy prowadzą nas w takie fajne, baśniowe miejsca, gdzie chwilę możemy pobyć ciesząc się obrazem, dźwiękiem i wyczuwalną między nimi wibracją. I bądźmy dobrej myśli.

 

Cytaty: 

H. Hesse, Gra szklanych paciorków, Poznań 2018, s. 14. 

Księga Tobiasza w tłumaczeniu Jakuba Wujka, Kraków 1962, s. 568 i 574. Sigla: Tb 3, 21-23 oraz Tb 11, 9.