Mocne,
drewniane, basowe konstrukcje - nabite
ćwiekami, okute żelazem przesterów. Formujemy je w
czworobok i spinamy
łańcuchami blastów.
Wszędzie
możemy stanąć do bitwy i wszędzie
stajemy. Nam nie
zależy na pięknie czy zabawie, lecz na
morderczej skuteczności.
W starciu
łomoczą morgenszterny, huk giętej
blachy i łamane kości, warczą uderzające
bełty. A nasze
przekonania pieczętujemy
krwią i potem. Gotującą się
w gardłach flegmą.
Nie zależy
nam na pięknie, lecz
dostrzegamy je czasem - w posępnym
krajobrazie cierpienia, w budzącej
grozę pojemności świata.
My, husycki tabor zwyrodniałego hardcore punka,
nurzamy się
w jego przestworach już od dziesięcioleci.
Nie pamiętam kiedy poznałem ten obraz Rembrandta, ale prędko zaczął mi się
kojarzyć ze Sławkiem Gołaszewskim.
Może i takie swobodne łączenie bytów nie jest uprawnione, ale z drugiej
strony… mogłoby stać się elementem gry szklanych paciorków - tajemniczej sztuki
uprawianej w Kastalii, wymyślonej przez Hermanna Hessego prowincji:
„Cokolwiek ludzkość w twórczych swoich epokach wydała w zakresie wiedzy,
szczytnych myśli i dzieł sztuki, co późniejsze czasy uczonej refleksji sprowadziły
do pojęć i uczyniły naszym dobrem intelektualnym, cały ów ogromny zasób
duchowych wartości służy graczowi szklanych paciorków, który gra na nich tak,
jak organista na organach, a instrument ten jest niewiarygodnie doskonały,
manuały jego i pedały penetrują cały duchowy kosmos, liczba rejestrów jest
niemal niezliczona i teoretycznie można by z pomocą tego instrumentu odtworzyć
w grze intelektualną treść całego świata”.
Tyle o pełnej wersji gry. A my może zagramy w wersję podróżną, kieszonkową?
Rembrandt użył dębowej deski o wymiarach 28 na 34 centymetry. Farby mieszał
i nakładał w roku 1632. (To mniej więcej wtedy, kiedy w Warszawie na króla
wybierano Władysława IV i kiedy wojska cara Michała Romanowa stanęły pod
Smoleńskiem). Efekt pracy Holendra przez lata funkcjonował pod tytułem
„Medytującego filozofa” („Mediterende filosoof”). Nie sam tytuł jednak wywołał
skojarzenie z Merlinem. Tu chodziło o – i słowo to wybitnie pasuje do omawianego obrazu – o całokształt.
Rembrandta łączy się ze sztuką światłocienia, z chiaroscuro, ale w
tym konkretnym przypadku uwagę przykuwa też geometria. Oto światło wydobywa z ciemności
okrąg przedzielony spiralnymi schodami. Widzimy tajemnicze wnętrze, w którym
przenikają się różne przestrzenie. Świat za oknem i słońce odległe o 150 milionów kilometrów, którego blask oświetla filozofa. Blask paleniska,
wydobywający z ciemności postać kobiety. Zacienione schody, którymi można
wędrować do góry i na dół (ha!). Coś kryją też drzwiczki za plecami siedzącego
mężczyzny. A zapewne wiele pozostaje niewidoczne w tych zakamarkach pełnych
cieni i mroku.
Ton obrazu jest specyficzny i, no właśnie, przywodzi na myśl muzykę Asunty. Jej medytacyjne przestrzenie, gdzie łagodne, ciepłe dźwięki harmonium i
klarnetu wydobywają z głębokiej ciszy rzeczy i znaczenia. Obraz Rembrandta
zdaje się, podobnie jak pejzaże zespołu Sławka, wibrować ukrytymi tematami, krążącymi w
nim wątkami. Był zresztą odczytywany w duchu tradycji hermetycznych, tak
bliskich Gołaszewskiemu. Niektórzy nawet wyczuwają w osobliwym domu
medytującego filozofa aromaty Wschodu, widzą mandalę, a są i tacy, którzy
dostrzegają ukryty w niej symbol yin-yang.
Chyba nie potrzeba tu jednak nadmiernych dookreśleń, ani zbyt wielu słów. Choć
fakt, że słowa Sławka – odczytywane lub odsłuchiwane z archiwalnych audycji – mogą
stanowić wskazówki. Istotniejsze jest zanurzenie się w obrazie czy dźwięku. Bezpośrednie
doświadczanie. Asunta jest bowiem jak napar z ziół, jak herbaciana esencja.
Warto potrzymać na języku, a potem wypić. Otworzyć się na to, co może się
wydarzyć. To, co oddały rośliny gorącej wodzie, to opowieść o pochodzeniu
ziaren, o glebie, o słońcu, powietrzu i deszczu. Wiele świadomych i
nieświadomych spraw się tutaj łączy. Takich, co były, są, a może i takich,
które będą,
Mowa tu była o tytule, jaki przylgnął do obrazu Rembrandta. Bardzo
pasuje on do tej pracy, nie jest jednak tytułem odautorskim. Obecnie przyjmuje
się, że malarz zilustrował biblijną Księgę Tobiasza. Oto żyjący na wygnaniu Tobiasz - sprawiedliwy, lecz
stary i ślepy. Bóg doświadczył go cierpieniem, podobnie jak Hioba. Oto
jego żona Anna, która dba o męża, lecz czyni mu ciągle wyrzuty. Ma żal o drogę
sprawiedliwego, która sprowadziła na nich biedę. A zwłaszcza wyrzuca mu, że
wysłał syna z nieznajomym w niebezpieczną podróż do kraju Medów.
W podobnym ucisku jak Tobiasz znajduje się Sara, żyjąca w Medii, prześladowana przez
Asmodeusza. Modli się z ufnością do Pana następującymi słowami. „To za rzecz pewną ma
każdy, który cię chwali, iż żywot jego, jeśliby był w doświadczeniu,
ukoronowany będzie, a jeśliby był w utrapieniu, wybawiony będzie, a jeśliby był
w karaniu, ku miłosierdziu twemu przyjść mu wolno będzie. Nie kochasz się
bowiem w naszym zatraceniu; bo po niepogodzie pogodę czynisz, a po płaczu i
żałobie pociechę wlewasz. Niechże imię twoje, Boże izraelski, błogosławione
będzie na wieki”.
I rzeczywiście, księga opowiada, jak posłany przez Boga archanioł Rafał
przychodzi z pomocą wszystkim bohaterom tej niezwykłej historii. U Rembrandta
Tobiasz/filozof medytuje jeszcze nad swym smutkiem, ale już za chwilę...
Zwiastunem odmiany na lepsze, a zarazem powrotu syna i szczęśliwego spotkania
wszystkich wymienionych w domu Tobiasza, będzie jego pies. On pierwszy wrócił
do domu, przybiegł i „jakby poseł przyszedłszy cieszył się kręcąc ogonem swoim”.
Sławek Gołaszewski, o czym wiedzą wszyscy miłośnicy jego tekstów i audycji, potrafił grać w szklane paciorki. Nie bał się zaskakującego
łączenia z pozoru odległych kontekstów, więc też się nie bójmy. Zwłaszcza, gdy
prowadzą nas w takie fajne, baśniowe miejsca, gdzie chwilę możemy pobyć ciesząc się obrazem, dźwiękiem i wyczuwalną między nimi wibracją. I bądźmy dobrej myśli.
Cytaty:
H. Hesse, Gra szklanych paciorków, Poznań 2018, s. 14.
Księga
Tobiasza w tłumaczeniu Jakuba Wujka, Kraków 1962, s. 568 i 574. Sigla: Tb 3,
21-23 oraz Tb 11, 9.