sobota, 3 kwietnia 2021

Shofar - Right Before It Started

Nowy Shofar jest rzeczywiście nowy - muzyka znacząco różni się od tego, do czego przyzwyczaili się bywalcy koncertów i słuchacze płyt. Biorąc pod uwagę jazzowe punkty odniesienia, chyba można powiedzieć, że bliżej jej do Kind of Blue niż A Love Supreme. Takie zmiany, jak wiadomo, jednym będą odpowiadać, ale innym już nie.


Pierwsze co rzuca się w uszy, to brzmienie. Chyba żadne nagrania zespołu nie brzmiały tak dobrze. Zwłaszcza wyraźna obecność niskich częstotliwości – akcenty na centrali! - dużo dodaje tej muzyce. Ma się wręcz poczucie obcowania z realizacją skończoną. Porównałbym tę brzmieniową pełnię do obrazów niektórych barokowych mistrzów, którzy całe płótno zapełniali intensywnymi, często ciemnymi barwami, a uzyskiwali przy tym głęboki, tajemniczy, minorowy ton całości. Muzyczna sceneria płyty kojarzy mi się też z pomieszczeniem. Ale takim, w którym panuje półmrok, a z niego wyłaniają się sprzęty - dominuje drewno, plusz, futra, a światło odbija się w mosiężnym naczyniu. Już samo obcowanie z takim brzmieniem jest czymś przyjemnym. A przecież muzyka to więcej, bo jeszcze ruch i zmiana.

Niguny, które stanowią podstawę prawie wszystkich utworów, same w sobie są niezwykle interesujące. Zaskakują tym, że muzycznie tak skondensowane i wyraziste, to równocześnie trwając odsłaniają kolejne poziomy i perspektywy – niekiedy niemal kalejdoskopowe bogactwo. Pewnie można by je poddać jakiejś wersji analizy struktur przestrzennych - niewykluczone zresztą, że zespół tym właśnie się zajmuje. Prezentuje je z właściwą sobie nonszalancją, pewnością i wdziękiem, następnie w oparciu o nie zaczyna rozgrywać swoje – co zajmuje zwykle większość utworu - by pod koniec wrócić do nigunowego tematu. Taki opis jest oczywiście ogromnym uproszczeniem. Ale właśnie w tych nieokreślonych wnętrzach utworów kryje się najwięcej zjawisk intrygujących, nieoczywistych czy wręcz bulwersujących.


Shofar na tej płycie – zresztą nie tylko - to trio sensu stricto. Przenikające się przestrzenie, kolory, faktury, będące wyrazem trzech osobowości. Wierzchołki trójkąta, które jednak bardziej przypominają szczyty górskie, bo wcale nie mają regularnych kształtów. Bywają poszarpane, połyskliwe, czasem rozpadają się, rozsypują, a czasem giną we mgłach. Obserwacja tych przemian, a także relacji między poszczególnymi wierzchołkami jest niezwykle wciągająca. W dodatku w przypadku „Right Before it Started” o tyle łatwiejsza, że muzyka ma tu bardziej stabilny przebieg niż dotąd bywało, co nie oznacza braku pewnych ekstrawagancji. Ale przeważa element spokojnej transowości i skupienie.  A utwory, mimo niezaprzeczalnej urody, niosą ze sobą spory ciężar. Jest w nich ciepło, intensywność, ale też jakiś rodzaj smutku.

Pewnie można narzekać, że nie ma tu tego szaleństwa, które czasem ogarniało zespół i publiczność na koncertach, tej dynamiki, że brak karkołomnych zwrotów akcji albo poetyki krzyku. Nowemu Shofarowi rzeczywiście bliżej czasem do Wilde Blumen Cukunftu niż na przykład do własnego Ha-Huncvot. Ale dla mnie tego typu zarzuty nie mają tu znaczenia. Po prostu bardzo podoba mi się ta muzyka, cieszę się, że jest inaczej niż dotąd - i myślę, że jeszcze długo będę czerpał z niej przyjemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz