wtorek, 24 października 2017

Koncerty brandenburskie, albo paradoks sympatii i struktury.




Ech, te Koncerty brandenburskie.
Niby nie cieszą się moim najwyższym uznaniem, bo znam piękniejsze utwory samego Bacha. A jednak, jakoś niechcący, stały się one tym dziełem muzyki poważnej, do którego wracam najczęściej. I które, być może, znam najlepiej z wszystkich.
Pierwszy raz wciągnąłem się w ich słuchanie na przełomie 2009 i 2010 roku. Spisałem sobie wówczas swoje wrażenia. Przytoczę ten tekst za chwilę. Zrobiłem to z myślą o pewnym forum internetowym, w związku z tym rzecz przyjęła dość charakterystyczną formę.
Pojawiły się wtedy pytania jakie właściwie wykonania miałem na myśli. A ja – w swoim radosnym dyletanctwie – niespecjalnie się tą kwestią przejmowałem. Ale słuchałem wtedy, zdaje się, Martina Haselböcka i Orcheser Wiener Akademie oraz Neville’a Marrinera. Później miałem jeszcze do czynienia – z różną intensywnością – z Leningradzką Orkiestrą Kameralną, Il Giardino Armonico, Reinhardem Goebelem i Trevorem Pinockiem.
Co ciekawe, moja notatka nie straciła dla mnie - mimo poznawania innych wykonań - swojej wartości. Owszem, napisana z przymrużeniem oka, a i nie wszystko i nie zawsze się zgadza – na przykład w niektórych nagraniach zaciera się lekko, ta akcentowana poniżej, odrębność szóstego koncertu. Niemniej jednak:

Wstęp:

Poznałem „Koncerty brandenburskie” stosunkowo późno, dlatego podszedłem do nich z pewnym nastawieniem. I początkowo przeżywałem lekkie rozczarowanie. Trudno mi było dostrzec pod barokowym wdziankiem tę Bachowską wielkość, której chciałem. Słyszałem jednak jej przebłyski. No i z czasem doceniłem całość.

Pierwszy koncert
 I (Allegro): bardzo elegancki kawałek muzyki. Bogactwo brzmień, bo mamy i rogi i oboje, fagot i całą resztę. Te rogi (waltornie?) robią taki trochę myśliwski klimat, który nie do końca mi pasuje – ale też cudownie zlatują z góry u początki i na samym końcu, to chyba moje ulubione momenciki w tej części. Jest tu dla mnie wyraźny ten właśnie barokowy koturn, ale trzeba też przyznać, że całość jednak potajemnie upaja. W sumie: *** i 1/2.

II Adagio: a tu mamy całkiem współczesny utwór (zresztą ten fragment znałem jako jedyny przed poznaniem reszty). Minimalistyczna mroczna pełnia, wysokie dźwięki oboju i skrzypiec, i niesamowite basso, które otwiera jakieś ciemne kosmiczne przestrzenie. Tak myślę, że duby i dubstepy nie powiedziały pierwszego słowa w głębokim operowaniu dołem: *****.

III Allegro: niby kontynuacja I, ale lepiej unosi, jest tu jakiś dodatkowy wymiar, te krople właśnie, rozbłyski. No i radość: ****.

IV Menuetto i reszta: hm. Jedyna aż czwarta część w zestawie, w dodatku składa się z kilku fragmentów muzycznych. Ten główny temat jest dla mnie średni. Super jest pierwsze Trio (5!) i środek. Ale w sumie: *** (czyli najsłabiej z wszystkich).

Całość: ****.

Drugi:

I (Allegro): skoczne trąbki, skoczny temat. Byłoby tak sobie, ale są w tej barokowej formie przejścia - te piękne, bardziej pociągłe dźwięki trąbki, fletu, oboju, to one tak zapadają w pamięć: ****.

II Andante: smętek. Spacer, w pół drogi między pięknem a bólem: **** i 1/2.

III Allegro assai: znów – to co w I, ale na odrobinę wyższym levelu: +****.

Całość: ****.

Trzeci:

I Allegro: no tu zaczyna się na dobre - zaczyna się co prawda jak na eleganckiej barokowej potańcówce, ale tym smyczkom – bo cały koncert jest tylko smyczkowy – nie można odmówić czadu. Z czasem pojawiają się niskie mroczne akcenty, i dla równowagi fragmenty bardzo ekspresyjne. Całość ma wspaniale budowaną dramaturgię (mimo, że ujętą w barokowe ramy), i mamy tu chyba najlepsze VROOM na płycie, warto na nie czekać: ciemność przez chwilkę jak przed wielką burzą, co to się wtedy wydaje że będzie koniec świata: *****.

II Adagio: tego prawie że nie ma, albo jest tylko trochę czy też trochę więcej ale nie wiadomo. Więc nie będzie gwiazdek.

III Allegro: ooo! Za to tu jest wspaniale, wymiatają i na szczęście długo nie mogą przestać! I to już jest jakiś inny wymiar raczej. Niby nic a porywa i upaja: -*****.

Całość: -*****.

Czwarty:

I Allegro: temat główny z flecikami. Niby to urokliwe, ale jednak trochę irytujące – może by pousuwać te ścieżki? Na szczęście /choć one ciągle wracają/ utwór się doskonale rozwija: skrzypce, a zwłaszcza basowe akcenty i struktury; nawet i dla fletów przychodzą wreszcie piękne przebiegi, przedkońcowe rozgrywki, kiedy wszystko nabiera uroku, nawet główny temat: ****.

II Andante: fragment przejmujący od pierwszych taktów. Jakoś tak wzniośle – pastoralnie? Głęboka przechadzka, melencholia? Un flute…? Niezwykła końcówka, która przygotowuje nadejście… (acha: *****)

III Presto: kroczy, wzlatuje, kolejne plany widziane z góry. To trochę takie barokowe Ascension. Patos, abstrakcja, nieważne: wzlatujemy. *****.

Całość: -*****.

Piąty:

I Allegro: tu od początku jest wspaniale, już główny temat upaja. Wspaniałe basso, biegający klawesyn, trochę dramaturgii a la końcówka 3.1. Wreszcie w środku część dubowa – najlepszy delay
na płycie, mmm! Pod koniec jeszcze klawesyn solo, super. I pięknie, że jest to najdłuższa część z wszystkich. Rozległa kompozycja, ale wszystko ma swoje miejsce, podtrzymuje uwagę słuchacza. Zawiera się w niej jakaś pełnia, jest jak szczęśliwy dzień (i noc): *****.

II Andante: melancholijne i kontemplacyjne. Klawesyn, skrzypce, flet. Trochę stupor, trochę nawet trans. Jedna z moich ulubionych części: *****.

III Allegro: wchodzi żywo, lecz jak subtelnie (sztuka fugi?). A potem …czy słyszy pan te basy? Kroczą jak bogowie… I ile tam jeszcze muzyki! Harmonika – niebotyka: *****.

Całość: *****.

Szósty:

Tu przedstawię rzecz nieco inaczej, ale też sam koncert odróżnia się od pozostałych. Gdybym chciał porównać wszystkie do mebli (też pomysł, dobre sobie) to od 1 do 5 wszystkie byłyby ozdobione inkrustacją, złoceniami a ten jeden – szósty - grałby naturalną barwą i rysunkiem drewna. To robią smyczki (mimo, że przecież tylko 3 grany jest na samych), ich niska harmonia (bo bez skrzypiec), ciemna barwa całości.
I (Allegro) Tempo ordinario: niepozornie się zaczyna, potem wciąga: *****.
II Adagio ma non tanto: afektacja bo przecież nie melancholia, ale też spokój, mrok, dusza: *****.
III Allegro: o, proszę – zwykle trzecie części były bardziej wyabstrahowane z rzeczywistości, szły ku chłodnym wiecznościom, patetycznie. Tu mamy szczęście na wiejskiej drodze, jakieś łubudu ludyczne, jasność, wspaniale: *****.

Bardzo zaczarowana jest ta część: *****.


Co mogę dodać po czasie?
Może to, że czasem trochę przeszkadza mi pewna matematyczna regularność w tej muzyce, sposób budowania jej struktur. Bywa, że to właśnie – w połączeniu ze sposobem gry, właściwym muzykom klasycznym – spowoduje, że jakiś fragment, nieuważnie słuchany, całkiem przeleci obok uszu.
Istotniejsze jest jednak to co pozytywne, na przykład doszukiwanie się i odkrywanie w tej muzyce różnych znaczeń, różnych kosmicznych wymiarów. Czasem słyszę wręcz jakieś ślady programowości. Niekiedy wymyślam więc własne, robocze tytuły. To trochę banalne, wiem, ale pierwszy koncert – myśliwski (niestety), drugi – ptasi, trzeci zaś – wodny (chwilami nawet powodziowy…), i tak dalej.
Najprzyjemniejsze są jednak chwile zasłuchania, gdy zdaje mi się, że w tej muzyce zapisane zostały rozmowy różnych elementów świata. Że można w niej usłyszeć na przykład co mówią do siebie drzewa stające w lesie. O czym opowiada rozgrzane powietrze nad zielonym polem, albo zapach polnej drogi w nocy. Te głosy brzmią ujmująco, czysto – choć czasem tylko rozbrzmiewają niezmąconą radością. Myślę, że kryje się w nich sympatia – tak jak rozumiano ją długo od czasów antyku – naturalna skłonność elementów świata, która powoduje, że zajmują one przyrodzone sobie miejsce w kosmosie. I tam szemrzą, rozbłyskują, dudnią czy szeptają. I można za nimi dochodzić do przeciwieństw, składających się na kosmos, próbować odczytywać jego strukturę aż po granice.
Ale to niekonieczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz