Raphael Rogiński sięgnął tym razem do skarbca muzyki angielskiej doby
baroku. Z czym może kojarzyć się taki siedemnastowieczny Albion, gdy wyjmie się
zeń znaną z podręczników historii politykę? Mi kojarzy się z bujną zielenią,
mgłami, tajemniczymi wrzosowiskami, morską bryzą i chmurnymi, malarskimi
niebami. Muzyka Purcella dodaje do tego pejzażu element cywilizacji, w postaci barkowych
struktur, skrojonych na miarę człowieka. Niczym brokatowy, subtelnie zdobiony
kaftan.
Barokowe perełki – piętnaście fragmentów w 55 minut - przedstawione
zostały bardzo różnorodnie. Kilka opracowano - analogicznie do płyty Bach Bleach - na samą akustycznie brzmiącą gitarę. Większość
opiera się na dźwiękach właściwych Gibsonowi Raphaela, które często zaskakująco
wdzięcznie przenikają się z brzmieniami instrumentów klawiszowych. W utworach
wokalnych pojawia się zjawiskowy głos Olgi Mysłowskiej. Cały album staje się w
ten sposób czymś w rodzaju mozaiki, ale też wciąż pozostaje przemyślaną
całością.
Jeśli kogoś zaniepokoiła obecność klawiszy, to muszę uspokoić.
Organowe rejestry syntezatorów i dźwięki Mooga mają dość eteryczny charakter,
brzmią plastycznie, a przy tym organicznie. Nadają one nagraniom smak, który
może przywoływać skojarzenia z This Mortal Coil, Cocteau Twins czy nawet Dead
Can Dance. Choć brzmieniowo i kompozycyjnie (ha!) Purcell góruje zapewne nad wykonawcami z 4AD. Z drugiej strony cała
ta niezwykła robota gitarowa – z miejscowym spiętrzaniem ścieżek, a nawet sprzężeniami
– w połączeniu ze sposobem wyprodukowania płyty, pozostawia wrażenie czegoś
awangardowego. Można powiedzieć, że mimo zachowania oryginalnych partytur,
doszło tu do zdekonstruowania muzyki Purcella. Są momenty, że ucho musi zmagać
się z dziwnością muzycznej materii, jej odkształceniami i załamaniami. Ale to
jest właśnie najlepsze. Są przecież takie działa sztuki, które z początku
wydają się nam w swej dziwaczności trudne do zaakceptowania, i dopiero po
chwili zaczynają odkrywać treści, które zachowują walor niezwykłości, ale równocześnie
zdają się skądś znane i tak pociągające, jak tajemnicza głębia własnych snów. Purcell ma też w sobie coś niepokojącego,
może niezdrowego. Jakby wypełniało go fosforyzujące próchno. Ale na tym podłożu
rosną bujnie owe osobliwe opowieści o naturze, śmierci, miłości i zaświatach.
Rzadko mamy do czynienia z taką przewrotną, estetyczną dojrzałością. Zdaje
sobie sprawę, że nie jest to muzyka, która każdemu przypadnie do gustu. Jeśli
ktoś na przykład lubi malarstwo Caspara Davida Friedricha, to powinien jednak spróbować.
Natomiast myślę, że istnieje wiele przesłanek by ta właśnie płyta z katalogu
Bołt stała się płytą kultową. Dla mnie już jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz